Raleon Ragus
Raleon
uwielbiał Arad o tej porze roku. Miasto, położone nad zatoką o tej samej
nazwie, późną jesienią było najbardziej interesującym miejscem na kontynencie.
Podczas gdy w głębi lądu zaczynały się dni chłodne i deszczowe, nad brzegiem
morza tutejsi wciąż cieszyli się ciepłem i światłem słońca. Statki z całego
świata cumowały do brzegu, wracając z ostatniego rejsu przed zimą. W porcie
można było podziwiać majestatyczne galeony, imponujące zarówno rozmiarami, jak
i uzbrojeniem. Roiło się od mniejszych, handlowych karaweli i karak. Kamienice
i domy cieszyły oko swoją wielobarwnością i zdobieniami. W mieście panował gwar
towarzyszący licznym targowiskom, największe z nich odbywało się na Rynku
miasta, w cieniu ratusza. Głównym bogiem w tutejszym panteonie był Neptun, bóg
morza, na którego podobizny można było natknąć się w wielu miejscach Aradu.
Najokazalsza z nich stała w centrum rynku i przedstawiała brodatego jegomościa
z trójzębem.
Najzamożniejsi kupcy z
okolicznych krajów zjeżdżali do swoich nadmorskich posiadłości, aby podsumować
całoroczne interesy. Często gościli u nich przedstawiciele szlachty, czasem
nawet sami królowie. Każdy, kto chciał się liczyć towarzysko, organizował
huczne przyjęcie. Jedni dziękowali bogom za pomnożenie majątku, inni prosili o
podobną łaskę w kolejnym sezonie. W zabawach brały udział wszystkie ważne
osobistości zgromadzone w mieście. Każdy zaproszony brał sobie za punkt honoru
wystawienie własnego przyjęcia. Tym sposobem zakończenie roku handlowego
potrafiło trwać dwa, a nawet trzy miesiące, podczas których codziennie w
mieścinie odbywała się impreza.
Raleon uważał za swój obowiązek odwiedzenie jak największej liczby tych
uroczystości. Jako mag rezydent zaproszony był na każdą z nich. Darmowa zabawa
była celem drugorzędnym, ważniejsze było utrzymanie znajomości oraz wpływów w
okolicznych rodzinach szlacheckich i kompaniach handlowych. Dzięki dobrym
kontaktom zawsze mógł liczyć na drobną przysługę wysoko postawionych
przyjaciół, czy pierwszeństwo w kupnie rzadkich towarów.
Tego ranka, przechadzając się swoją ulubioną trasą, wzdłuż ujścia Karasu,
rozmyślał o wdziękach pięknej szlachcianki, której skradł całusa ostatniej
nocy. Zatrzymał się, podziwiając kruczoczarne żagle cumującej właśnie galery.
Ten kolor kojarzył mu się tylko z jej włosami i oczami.
Po chwili jednak pewna natrętna myśl wyrwała go z rozmarzenia. Czarne żagle
były oczywiście oznaką niedawnej śmierci, zwykle kapitana statku lub
znamienitego pasażera. Z jednym wyjątkiem. Skupił wzrok, jednak statek
znajdował się w zbyt dużej odległości, aby mógł dojrzeć banderę.
Wyciągnął zza pazuchy talię kart, które zawsze nosił przy sobie. Wybrał
jedną, przedstawiającą lunetę.
-Spell Style: Ancient Telescope – wyszeptał do siebie i po chwili w jego
rękach znalazła się pięknie zdobiona lunetka. Bandera galery przedstawiała
białą wieżę na czarnym tle.
-O cholera. Gildia Magów. Tak szybko się zorientowali? Nie byłem
wystarczająco ostrożny. – Mamrotał, kierując się szybkim krokiem w stronę
swojej rezydencji. Raleon wiedział, co jest celem arcymagów – on sam.
Najbezpieczniejszą strategią było opuszczenie miasta na jakiś czas. Musiał
to zrobić natychmiast, nikomu nie zdradzając swoich zamiarów. Wierzył w
dyskrecję przyjaciół, ale jeszcze bardziej wierzył w moc magii. Raleon
spodziewał się, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym Gildia wyśle za nim pościg.
Na podobną ewentualność przygotował sobie kryjówkę w górach oddalonych o dwa
dni drogi od miasta.
Gdy od domu dzieliło go już tylko kilka ulic, puścił się biegiem. W pośpiechu
wpadł do swojej pracowni i zaczął wrzucać do kufra księgi, karty i zwoje, które
tylko znalazły mu się pod ręką. Gdy uznał, że nie ma już więcej czasu do
stracenia, położył pustą kartę na wieku kufra i wyszeptał:
-Seal – kufer zniknął, natomiast jego obraz pojawił się na papierze.
Raleon chwycił w locie
spadającą kartę i pobiegł na tyły domu, gdzie mieściła się stajnia. Wiedział,
że właśnie rozpoczął prawdziwy wyścig z czasem. Arcymagowie na pewno mieli ze
sobą urządzenia wykrywające użycie magii. Otworzył na oścież bramę stajni,
dosiadł swojego konia i pogalopował w kierunku południowej bramy miasta.
Po drodze tratował
przechodniów, wywracał stojące stragany i płoszył prowadzone zwierzęta. Jednak
w ogóle nie zaprzątał sobie tym głowy, znając możliwe konsekwencje
opieszałości. Strażnicy przy bramie widząc go pędzącego, zdążyli jedynie
zakrzyknąć: „Hej! Stój!”
Raleon wypadł na szeroki
gościniec, jednak nie zwolnił tempa. Po jakimś czasie droga zaczęła prowadzić
między rzadkimi drzewami. Dopiero gdy koń puścił pianę z pyska, przeszedł do
kłusa, kiedy niespodziewanie usłyszał:
-Heavenly Illumination!
-Trap Style: Mirror Force!
– Zdążył w pole skontrować. Za jego plecami świetlny promień odbił się od
lustra i poleciał w bliżej nieokreślonym kierunku.
Raleon zeskoczył z konia, obrócił się i stanął twarzą w twarz z Panem
Światła.
-Czy mam przyjemność z Raleonem Ragusem? - zapytał wysoki mężczyzna ubrany
w żółty płaszcz. Jego twarz była skryta pod kapturem. Zwykle na dłoniach nosił
białe rękawiczki z symbolem światła, teraz jednak leżały porzucone w pyle
drogi.
Raleon pomyślał, że chyba trochę za późno na tego typu pytania. Zamiast
odpowiedzieć, wyciągnął z talii kilka kart i uaktywnił zaklęcia:
-Trap Style:
Mirror Wall! Trap of Darkness!
Dookoła Raleona wyrosła przezroczysta ściana, dodatkowo ciemny dym zasłonił
całą okolicę.
-Głupcze, chyba nie sądzisz, że możesz się ze mną mierzyć? – dobiegł maga
głos z ciemności. I po chwili musiał zmrużyć oczy przed oślepiającym blaskiem
bijącym od mężczyzny. Ciemny dym rozrzedził się, a ściana pękła na tysiące
kawałeczków.
Pan Światła zdjął z głowy kaptur. Na pierwszy rzut oka można było
stwierdzić, że nie należy do żadnej ziemskiej rasy. Nie posiadał oczu, w
oczodołach można było dostrzec migający blask. Rysy jego twarzy były zbyt
dokładne, nie miał ani jednej zmarszczki. Jego cera była nienaturalnie jasna.
Nie posiadał też w ogóle owłosienia, wliczając w to brwi czy rzęsy.
Raleon chwycił się ostatniej, rozpaczliwej szansy.
-Spell Style: Golden Bamboo Sword! – W jego ręce zmaterializował się złoty
miecz bambusowy, shinai. Połyskiwał magicznym blaskiem.
Ruszył do ataku, mając nadzieję, że zdoła pokonać arcymaga w bezpośredniej
walce.
-Sword of the Heaven. – Pan Światła przeciągnął ręką w powietrzu, formując
świetlisty miecz. W ostatniej chwili zdążył sparować wysokie cięcie Raleona.
Mag odsunął się na dystans wyciągniętego miecza. Wyprowadził dwa
błyskawiczne ataki, pierwszy pozorowany na rękę, drugi na głowę przeciwnika.
Złoty oręż zderzył się ze świetlistym, emanując błysk. Raleon, nie zwalniając
tempa, uderzył w bok rywala, ten jednak znowu zablokował w ostatniej chwili.
Wyraźnie poczuł upływ sił. Aktywacja paru kart pułapek i krótka wymiana ciosów
zmęczyły go bardziej, niż się spodziewał. Opuścił ostrze, co od razu
wykorzystał przeciwnik. Uniknął jednak wysokiego pchnięcia i sam był w stanie
skontrować cięciem w ramię. Po ręce arcymaga powoli zaczęła spływać strużka
krwi.
-Dobrze widzieć, że chociaż krew masz podobną do ludzkiej – Raleon zaczynał
odzyskiwać pewność siebie. Niespodziewanie poczuł za sobą ruch powietrza.
-Ice Time – powiedział kolejny zakapturzony jegomość, uwalniając moc lodu.
Ciało maga przeszył przeraźliwy chłód, po chwili został uwięziony w lodowej
bryle. Złoty shinai, wypuszczony z ręki, rozpłynął się w powietrzu.
-Zepsułeś taką dobrą zabawę. Dlaczego nam przerwałeś? – Powiedział do
przybysza wyraźnie rozczarowany Pan Światła, rozpraszając miecz.
-Ten człowiek jest o wiele lepszym szermierzem od ciebie. Gdybyś tutaj
zginął, przyniósłbyś hańbę wszystkim arcymagom – odpowiedział Pan Lodu. Był on
bliźniaczo podobny do swojego towarzysza, jedynie płaszcz nosił w
jasnoniebieskim kolorze. Twarzy ukrytej pod kapturem nie dało się dostrzec.
Pań Światła skrzywił się, słysząc ten komentarz.
-Dobra, zabieraj tę bryłę lodu. Musimy zadać mu parę pytań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz