wtorek, 7 marca 2017

Rozdział V


Susan Belli



           Susan obudziła się wyjątkowo wcześnie tego ranka. Przez półprzymknięte powieki podziwiała wschód słońca. Obserwowała, jak niebo przechodzi z głębokiego granatu, przez odcienie zieleni i pomarańczu aż do jasnego błękitu. Z doświadczenia wiedziała, że podobne wschody słońca gwarantują piękną pogodę przez cały dzień.
Bardzo dobrze czuła się w swoim tymczasowym mieszkaniu. Półokrągłe okno, które zajmowało prawie całą ścianę, wpuszczało bardzo dużo światła słonecznego. Pokój, choć niewielki, wyposażony był w łóżko, szafę, stolik i parę krzeseł. Sama zażyczyła sobie dywanu, lustra i kilku kwiatów, co uczyniło jej mieszkanie bardzo przytulnym.
Z najwyższego piętra aradskiego szpitala miała doskonały widok na morze i ujście Karasu. Jeszcze przez chwilę patrzyła na statki wyruszające z portu, głównie kutry rybackie, a następnie zabrała się za poranną toaletę.
Po przemyciu twarzy upięła swoje długie blond włosy w warkocz w kształcie kłosa. Ubrała się w zieloną tunikę i praktyczne, skórzane spodnie. Na nogi założyła wygodne trzewiki. Całości stroju dopełniał nieskazitelnie biały fartuch.
Przed opuszczeniem pokoju wyjrzała jeszcze raz przez okno. Nad wodą spacerowało kilku przechodniów i z niejakim zdziwieniem rozpoznała jednego z nich: „Zaklinacza” Raleona Ragusa. Mag uchodził za leniucha i sądziła, że przed południem nie wychodzi z łóżka. Był wysokim blondynem, włosy do ramion nosił rozpuszczone. Mimo ciepłego dnia ubrany był w czarny płaszcz. Po chwili zatrzymał się i przyjrzał dokładniej jednemu z cumujących statków. Susan westchnęła z zachwytem. W dłoniach maga zmaterializowała się luneta. Raleon przyjrzał się przez nią dokładniej statkowi, sprawił, że luneta zniknęła tak nagle, jak się pojawiła i oddalił spiesznie. Dziewczyna uznała jego zachowanie za co najmniej ekscentryczne.
Nie zaprzątając sobie dłużej głowy magikiem, udała się na poranny obchód. W nocy zmarł jeden z pacjentów. Chory na gruźlicę rybak w średnim wieku. Posłała chłopca, pomocnika szpitalnego, po grabarza, a sama umyła ciało przed jego ostatnią drogą. Zgodnie z wierzeniami Aradczyków ludzie z gminu grzebani byli w ziemi i polecani opiece boga Plutona. Bardziej znaczący po śmierci wypuszczani byli na morze w płonącej łodzi, a następnie trafiali w pieczę Neptuna.
Pozostała czwórka pacjentów powoli zdrowiała. Czeladnik kowalski już prawie pozbył się oparzeń, marynarz chory na szkorbut pomału odzyskiwał kolory. Ostatnią parę pacjentów stanowiła matka z dzieckiem, po trudnym porodzie. Tych Susan miała nadzieję odesłać dzisiaj do domu.


***

Tuż po tym, jak dzwony w mieście zabiły, sygnalizując południe, w drzwiach szpitala stanął posłaniec. Wręczył dziewczynie grubą kopertę i oddalił się z dworskim ukłonem. List zalakowany był pieczęcią przedstawiającą rybę oplątaną winoroślą — herb rodu Pisces, władców Cappeli. Susan ucieszyła się, bo już dawno nie miała wieści od przyjaciela, następcy tronu, Claudia de Pisces.
Pobiegła po schodach na górę, do swojego pokoju, po drodze zabierając z kuchni kilka jabłek i dzbanek z wodą. Usadowiła się wygodnie na krześle i srebrnym nożykiem do kopert otworzyła list. Uśmiechnęła się, widząc zamaszyste pismo przyjaciela. „Kochana Susi! Mam nadzieję, że pozostajesz w dobrym zdrowiu. Przecież jesteś uzdrowicielką…”. Żarcik wywołał kolejny uśmiech na twarzy dziewczyny, a po chwili treść wciągnęła ją całkowicie.
Claudio pisał o dworskich ploteczkach. Jedna z dam dworu wychodziła za mąż po raz szósty, koniuszemu w końcu udało się spędzić noc z kucharką, na dwór przybył minstrel z dalekiego wschodu, a królewska stadnina powiększyła się o dwa nowe ogiery. Główną część listu Claudio poświęcił opisowi księżniczki Wysokiego Archipelagu, którą miał okazję niedawno poznać. Susan przewróciła oczami. W każdym liście książę opowiadał o walorach jakiejś damy. Nigdy dwa razy tej samej. Opis standardowo kończył się prośbą o udzielenie paru wskazówek, jak ma zwrócić na siebie uwagę księżniczki. Dziewczyna westchnęła ciężko. Jej przyjaciel był tak samo kochliwy, jak nieśmiały. Końcówka listu miała poważniejszy charakter. Claudio relacjonował przebieg potyczek z Cesarstwem. Wyjaśnił, że Tranquila (bo tak miała na imię księżniczka) przebywa w Cappeli w roli zakładnika. Jej obecność na dworze w Ribs miała powstrzymać króla Tarkisa od zerwania sojuszu i przed poddaniem się magowi ciemności.
W zakończeniu książę wyraził nadzieję na otrzymanie szybkiej odpowiedzi i przeczytaniu o jej kolejnych podróżach.
Susan, nie namyślając się długo, sięgnęła do szuflady stolika i wyjęła perłowo biały papier listowy oraz kałamarz. Do pisania używała gryfiego pióra, które dostała w podarku od króla Merueemu.
„Kochany Claude…” Po krótkim pozdrowieniu i paru ironicznych poradach na temat jego nowej miłości przeszła do właściwej części listu:
„Odkąd ostatnio do Ciebie pisałam, nie ruszałam się z miejsca. Wciąż pracuję w szpitalu, w Aradzie. Przez ostatnie trzy miesiące uczyłam się od tutejszych uzdrowicieli. Obecnie wybrali się po nowe, eksperymentalne lekarstwa do Aii, a po ich powrocie planuję wyruszyć w dalszą drogę. Nie zgadniesz, gdzie. Wracam do domu! Aż trudno uwierzyć, że niedługo miną trzy lata, odkąd się ostatnio widzieliśmy…”
Susan dopiero teraz uświadomiła sobie ten fakt. Wyruszała z Cappeli jako czternastoletnia dziewczyna. Dziś była już kobietą. Wstała z krzesła, podeszła do okna i sięgnęła pamięcią do dnia, który zmienił jej życie.
Było to tuż po dołączeniu Cappeli do koalicji antyelfiej. Król ogłosił pospolite ruszenie i wezwał do stolicy znakomitą większość wojowników. Zgodnie z tradycją na pole bitwy, razem z wojskiem, miał ruszyć zastęp uzdrowicieli. Ich zadaniem była minimalizacja strat. Nikogo z członków jej rodziny nie zdziwiło powołanie do wojska matki Susan, Ann Belli.
Była ona jedną z najsławniejszych uzdrowicielek na świecie. Tuż po ukończeniu Akademii Magii została zaproszona do Ribs i zaczęła pełnić funkcję nadwornego uzdrowiciela. Swoją córkę od urodzenia uczyła sztuki leczenia. Przekazywała jej wiedzę medyczną, pokazywała, jak radzić sobie z chorobami i ranami. Po jakimś czasie przedmiotem nauki stała się magia. Susan była pojętną uczennicą i wszystkich zdumiał fakt, że w dniu jej dziesiątych urodzin nie dostała zaproszenia do Akademii Magii. Podejrzewała, że jej magiczny potencjał był zbyt niski. Cały czas jednak doskonaliła się pod okiem matki.
Niemniej, nikt z członków jej rodziny nie spodziewał się powołania Susan do wojska. Okazało się, że król Claudio I zobowiązał się do wysłania na wojnę wszystkich zdolnych do pracy uzdrowicieli, nie zależnie od wieku i pozycji. Na nic zdały się prośby jej matki i w ten sposób Susan pojechała do Wielkiego Merueemu. Odbyła tam pięciomiesięczne szkolenie i została przydzielona do jednego z obozów zaopatrzeniowego pod Binulem.
Walki trwały trzy długie miesiące. Elfy zaciekle broniły się na granicy lasu, Starego Boru. Każdy szturm ludzkich wojsk łamał się pod chmurą strzał spadających z nieba. Co więcej, wydawało się, jakby sam las pomagał elfom. Ludzi nękały dzikie zwierzęta, a żaden z oddziałów zwiadowczych nie mógł przebić się przez gęstwinę drzew.
Dla Susan był to prawdziwy sprawdzian umiejętności. Każdego dnia leczyła towarzyszy. Zwykle zajmowała się ranami zadanymi przez strzały czy miecze, ale nie raz zwalczała skutki zatrucia pokarmowego czy gorączki. W obozach wojennych choroby potrafiły być przyczyną tak wielu śmierci, jak niejedna potyczka.
Pod koniec trzeciego miesiąca walk miał miejsce najgorszy dzień w życiu Susan. Wczesnym rankiem, elfia wycieczka niezauważona przez żadnego z wartowników, dotarła do obozu zaopatrzeniowego. Elfy przypuściły błyskawiczny atak, zabijając rannych, uzdrowicieli, posłańców, kucharzy, służbę i innych przebywających w taborze. Przed przybyciem odsieczy wymordowani zostali prawie wszyscy mieszkańcy obozu, między innymi Ann Belli.
Poświęciła życie, gdy w drzwiach namiotu uzdrowicieli stanęli elfi wojownicy. Kupiła wystarczająco dużo czasu, aby Susan mogła wydostać się bocznym wyjściem i uciec przed napastnikami.
Parę dni po tym wydarzeniu na front dotarł młody rycerz i jednocześnie mag ognia, Ace Ignis. Susan przez kilka następnych dni obserwowała dymy unoszące się ze Starego Boru. Dziewczyna była oszołomiona potęgą maga. W pojedynkę był zdolny przechylić szalę zwycięstwa na stronę ludzi. Jednocześnie była pogrążona w żałobie po stracie matki. Częściowo obwiniała siebie za jej śmierć. Z ulgą przyjęła informację o zakończeniu walk i rozkaz powrotu do Wielkiego Merueemu.
Król Merueemu, Pitou drugi tego imienia, zorganizował w stolicy wielką paradę na cześć zwycięzców. Ace otrzymał tytuł lordowski oraz rozległe ziemie, a każdy z żołnierzy drobny podarek. Mimo tego nastroje ludzi nie były pozytywne. Zginęło wielu wojowników, a skutkiem traktatu pokojowego było jedynie przekazanie małej części elfiego lasu do użytku ludzi.
Susan otrząsnęła się ze wspomnień. Otarła z policzka łzę, którą uroniła bezwładnie i wróciła do stolika. Dokończyła list i ze zdumieniem zorientowała się, że nastało późne popołudnie. Włożyła kartki do koperty i zapieczętowała ją lakiem.
Odwiedziła swoich pacjentów i zanotowała brak wyraźnych zmian w ich stanie zdrowia. Uznała, że matka czuje się już wystarczająco dobrze, aby odesłać ją z dzieckiem do domu. Następnie sprawdziła zawartość magazynu z lekami i zapisała, które musi dokupić.
Wyszła ze szpitala i udała się do domu lekarza, Pierra von Corvus. Był on jej opiekunem i mentorem w Aradzie, ale obecnie przebywał poza miastem. Oddała list lokajowi, który obiecał zająć się jego dostarczeniem. Kolejno poszła do zielarza po lekarstwa pierwszej potrzeby i na targ, po zakupy na kolację. W drodze powrotnej wstąpiła do smażalni ryb i kupiła dorsza. Zapach ryby był tak zachęcający, że postanowiła zjeść ją na miejscu. Usiadła na plaży i obserwowała słońce, powoli zachodzące nad morzem Purgańskim.
Cieszyła się jednym z ostatnich ciepłych wieczorów tego roku i po raz pierwszy od dawna poczuła się całkowicie odprężona. Leniwie obserwowała przelatujące mewy, które zdawały się tylko cieniami w pomarańczowym świetle.
Jeden z cieni zwrócił jej uwagę. Zdała sobie sprawę, że jest za duży jak na mewę i wciąż rósł, zbliżając się w jej stronę. Po chwili osiągnął rozmiar albatrosa, jednak wciąż się zbliżał. Susan poczuła niepokój. Cień nadlatywał ze słońcem, zasłaniając dużą część jego tarczy. Osiągnął wielkość statku i znalazł się wystarczająco blisko, aby rozróżnić szczegóły sylwetki. Dziewczyna przetarła oczy ze zdumienia.
W stronę Aradu frunął smok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz