Susan Belli
Susan obudziła się wyjątkowo wcześnie tego ranka.
Przez półprzymknięte powieki podziwiała wschód słońca. Obserwowała, jak niebo
przechodzi z głębokiego granatu, przez odcienie zieleni i pomarańczu aż do
jasnego błękitu. Z doświadczenia wiedziała, że podobne wschody słońca
gwarantują piękną pogodę przez cały dzień.
Bardzo dobrze czuła się w swoim tymczasowym
mieszkaniu. Półokrągłe okno, które zajmowało prawie całą ścianę, wpuszczało
bardzo dużo światła słonecznego. Pokój, choć niewielki, wyposażony był w łóżko,
szafę, stolik i parę krzeseł. Sama zażyczyła sobie dywanu, lustra i kilku
kwiatów, co uczyniło jej mieszkanie bardzo przytulnym.
Z najwyższego piętra aradskiego szpitala
miała doskonały widok na morze i ujście Karasu. Jeszcze przez chwilę patrzyła na statki wyruszające z portu, głównie
kutry rybackie, a następnie zabrała się za poranną toaletę.
Po przemyciu twarzy upięła swoje długie blond włosy w
warkocz w kształcie kłosa. Ubrała się w zieloną tunikę i praktyczne, skórzane
spodnie. Na nogi założyła wygodne trzewiki. Całości stroju dopełniał
nieskazitelnie biały fartuch.
Przed opuszczeniem pokoju wyjrzała jeszcze raz przez
okno. Nad wodą spacerowało kilku przechodniów i z niejakim zdziwieniem
rozpoznała jednego z nich: „Zaklinacza” Raleona Ragusa. Mag uchodził za leniucha i
sądziła, że przed południem nie wychodzi z łóżka. Był wysokim blondynem, włosy
do ramion nosił rozpuszczone. Mimo ciepłego dnia ubrany był w czarny płaszcz.
Po chwili zatrzymał się i przyjrzał dokładniej jednemu z cumujących statków.
Susan westchnęła z zachwytem. W dłoniach maga zmaterializowała się luneta. Raleon przyjrzał się przez nią dokładniej statkowi, sprawił,
że luneta zniknęła tak nagle, jak się pojawiła i oddalił spiesznie. Dziewczyna
uznała jego zachowanie za co najmniej ekscentryczne.
Nie zaprzątając sobie dłużej głowy magikiem, udała się
na poranny obchód. W nocy zmarł jeden z pacjentów. Chory na gruźlicę rybak w
średnim wieku. Posłała chłopca, pomocnika szpitalnego, po grabarza, a sama
umyła ciało przed jego ostatnią drogą. Zgodnie z wierzeniami Aradczyków
ludzie z gminu grzebani byli w ziemi i polecani opiece boga Plutona. Bardziej
znaczący po śmierci wypuszczani byli na morze w płonącej łodzi, a następnie
trafiali w pieczę Neptuna.
Pozostała czwórka pacjentów powoli zdrowiała.
Czeladnik kowalski już prawie pozbył się oparzeń, marynarz chory na szkorbut
pomału odzyskiwał kolory. Ostatnią parę pacjentów stanowiła matka z dzieckiem,
po trudnym porodzie. Tych Susan miała nadzieję odesłać dzisiaj do domu.
***
Tuż po tym, jak dzwony w mieście zabiły, sygnalizując
południe, w drzwiach szpitala stanął posłaniec. Wręczył dziewczynie grubą
kopertę i oddalił się z dworskim ukłonem. List zalakowany był pieczęcią
przedstawiającą rybę oplątaną winoroślą — herb rodu Pisces,
władców Cappeli. Susan ucieszyła się, bo
już dawno nie miała wieści od przyjaciela, następcy tronu, Claudia de Pisces.
Pobiegła po schodach na górę, do swojego pokoju, po
drodze zabierając z kuchni kilka jabłek i dzbanek z wodą. Usadowiła się wygodnie
na krześle i srebrnym nożykiem do kopert otworzyła list. Uśmiechnęła się,
widząc zamaszyste pismo przyjaciela. „Kochana Susi! Mam nadzieję, że
pozostajesz w dobrym zdrowiu. Przecież jesteś uzdrowicielką…”. Żarcik wywołał
kolejny uśmiech na twarzy dziewczyny, a po chwili treść wciągnęła ją
całkowicie.
Claudio pisał o dworskich ploteczkach. Jedna z dam
dworu wychodziła za mąż po raz szósty, koniuszemu w końcu udało się spędzić noc
z kucharką, na dwór przybył minstrel z dalekiego wschodu, a królewska stadnina
powiększyła się o dwa nowe ogiery. Główną część listu Claudio poświęcił opisowi
księżniczki Wysokiego Archipelagu, którą miał okazję niedawno poznać. Susan
przewróciła oczami. W każdym liście książę opowiadał o walorach jakiejś damy.
Nigdy dwa razy tej samej. Opis standardowo kończył się prośbą o udzielenie paru
wskazówek, jak ma zwrócić na siebie uwagę księżniczki. Dziewczyna westchnęła
ciężko. Jej przyjaciel był tak samo kochliwy, jak nieśmiały. Końcówka listu
miała poważniejszy charakter. Claudio relacjonował przebieg potyczek z
Cesarstwem. Wyjaśnił, że Tranquila (bo tak miała na imię księżniczka)
przebywa w Cappeli w roli zakładnika. Jej
obecność na dworze w Ribs miała
powstrzymać króla Tarkisa od zerwania
sojuszu i przed poddaniem się magowi ciemności.
W zakończeniu książę wyraził nadzieję na otrzymanie
szybkiej odpowiedzi i przeczytaniu o jej kolejnych podróżach.
Susan, nie namyślając się długo, sięgnęła do szuflady
stolika i wyjęła perłowo biały papier listowy oraz kałamarz. Do pisania używała
gryfiego pióra, które dostała w podarku od króla Merueemu.
„Kochany Claude…” Po krótkim pozdrowieniu i paru
ironicznych poradach na temat jego nowej miłości przeszła do właściwej części
listu:
„Odkąd ostatnio do Ciebie pisałam, nie ruszałam się z
miejsca. Wciąż pracuję w szpitalu, w Aradzie. Przez ostatnie trzy miesiące
uczyłam się od tutejszych uzdrowicieli. Obecnie wybrali się po nowe,
eksperymentalne lekarstwa do Aii, a po ich powrocie planuję wyruszyć w
dalszą drogę. Nie zgadniesz, gdzie. Wracam do domu! Aż trudno uwierzyć, że
niedługo miną trzy lata, odkąd się ostatnio widzieliśmy…”
Susan dopiero teraz uświadomiła sobie ten fakt.
Wyruszała z Cappeli jako czternastoletnia dziewczyna. Dziś była już
kobietą. Wstała z krzesła, podeszła do okna i sięgnęła pamięcią do dnia, który
zmienił jej życie.
Było to tuż po dołączeniu Cappeli do
koalicji antyelfiej. Król ogłosił pospolite ruszenie i wezwał do stolicy
znakomitą większość wojowników. Zgodnie z tradycją na pole bitwy, razem z
wojskiem, miał ruszyć zastęp uzdrowicieli. Ich zadaniem była minimalizacja
strat. Nikogo z członków jej rodziny nie zdziwiło powołanie do wojska matki
Susan, Ann Belli.
Była ona jedną z najsławniejszych uzdrowicielek na
świecie. Tuż po ukończeniu Akademii Magii została zaproszona do Ribs i
zaczęła pełnić funkcję nadwornego uzdrowiciela. Swoją córkę od urodzenia uczyła
sztuki leczenia. Przekazywała jej wiedzę medyczną, pokazywała, jak radzić sobie
z chorobami i ranami. Po jakimś czasie przedmiotem nauki stała się magia. Susan
była pojętną uczennicą i wszystkich zdumiał fakt, że w dniu jej dziesiątych
urodzin nie dostała zaproszenia do Akademii Magii. Podejrzewała, że jej
magiczny potencjał był zbyt niski. Cały czas jednak doskonaliła się pod okiem
matki.
Niemniej, nikt z członków jej rodziny nie spodziewał
się powołania Susan do wojska. Okazało się, że król Claudio I zobowiązał się do
wysłania na wojnę wszystkich zdolnych do pracy uzdrowicieli, nie zależnie od
wieku i pozycji. Na nic zdały się prośby jej matki i w ten sposób Susan pojechała
do Wielkiego Merueemu. Odbyła tam pięciomiesięczne szkolenie i została
przydzielona do jednego z obozów zaopatrzeniowego pod Binulem.
Walki trwały trzy długie miesiące. Elfy zaciekle
broniły się na granicy lasu, Starego Boru. Każdy szturm ludzkich wojsk łamał
się pod chmurą strzał spadających z nieba. Co więcej, wydawało się, jakby sam
las pomagał elfom. Ludzi nękały dzikie zwierzęta, a żaden z oddziałów
zwiadowczych nie mógł przebić się przez gęstwinę drzew.
Dla Susan był to prawdziwy sprawdzian umiejętności.
Każdego dnia leczyła towarzyszy. Zwykle zajmowała się ranami zadanymi przez
strzały czy miecze, ale nie raz zwalczała skutki zatrucia pokarmowego czy
gorączki. W obozach wojennych choroby potrafiły być przyczyną tak wielu
śmierci, jak niejedna potyczka.
Pod koniec trzeciego miesiąca walk miał miejsce
najgorszy dzień w życiu Susan. Wczesnym rankiem, elfia wycieczka niezauważona
przez żadnego z wartowników, dotarła do obozu zaopatrzeniowego. Elfy
przypuściły błyskawiczny atak, zabijając rannych, uzdrowicieli, posłańców,
kucharzy, służbę i innych przebywających w taborze. Przed przybyciem odsieczy
wymordowani zostali prawie wszyscy mieszkańcy obozu, między innymi Ann Belli.
Poświęciła życie, gdy w drzwiach namiotu uzdrowicieli
stanęli elfi wojownicy. Kupiła wystarczająco dużo czasu, aby Susan mogła
wydostać się bocznym wyjściem i uciec przed napastnikami.
Parę dni po tym wydarzeniu na front dotarł młody
rycerz i jednocześnie mag ognia, Ace Ignis. Susan przez kilka następnych dni obserwowała dymy unoszące się ze
Starego Boru. Dziewczyna była oszołomiona potęgą maga. W pojedynkę był zdolny
przechylić szalę zwycięstwa na stronę ludzi. Jednocześnie była pogrążona w
żałobie po stracie matki. Częściowo obwiniała siebie za jej śmierć. Z ulgą
przyjęła informację o zakończeniu walk i rozkaz powrotu do Wielkiego Merueemu.
Król Merueemu, Pitou drugi tego imienia, zorganizował w stolicy wielką
paradę na cześć zwycięzców. Ace otrzymał
tytuł lordowski oraz rozległe ziemie, a każdy z żołnierzy drobny podarek. Mimo
tego nastroje ludzi nie były pozytywne. Zginęło wielu wojowników, a skutkiem
traktatu pokojowego było jedynie przekazanie małej części elfiego lasu do
użytku ludzi.
Susan otrząsnęła się ze wspomnień. Otarła z policzka
łzę, którą uroniła bezwładnie i wróciła do stolika. Dokończyła list i ze
zdumieniem zorientowała się, że nastało późne popołudnie. Włożyła kartki do
koperty i zapieczętowała ją lakiem.
Odwiedziła swoich pacjentów i zanotowała brak
wyraźnych zmian w ich stanie zdrowia. Uznała, że matka czuje się już wystarczająco
dobrze, aby odesłać ją z dzieckiem do domu. Następnie sprawdziła zawartość
magazynu z lekami i zapisała, które musi dokupić.
Wyszła ze szpitala i udała się do domu lekarza, Pierra von Corvus. Był on jej opiekunem i mentorem w Aradzie, ale obecnie
przebywał poza miastem. Oddała list lokajowi, który obiecał zająć się jego
dostarczeniem. Kolejno poszła do zielarza po lekarstwa pierwszej potrzeby i na
targ, po zakupy na kolację. W drodze powrotnej wstąpiła do smażalni ryb i
kupiła dorsza. Zapach ryby był tak zachęcający, że postanowiła zjeść ją na
miejscu. Usiadła na plaży i obserwowała słońce, powoli zachodzące nad morzem Purgańskim.
Cieszyła się jednym z ostatnich ciepłych wieczorów
tego roku i po raz pierwszy od dawna poczuła się całkowicie odprężona. Leniwie
obserwowała przelatujące mewy, które zdawały się tylko cieniami w pomarańczowym
świetle.
Jeden z cieni zwrócił jej uwagę. Zdała sobie sprawę,
że jest za duży jak na mewę i wciąż rósł, zbliżając się w jej stronę. Po chwili
osiągnął rozmiar albatrosa, jednak wciąż się zbliżał. Susan poczuła niepokój.
Cień nadlatywał ze słońcem, zasłaniając dużą część jego tarczy. Osiągnął
wielkość statku i znalazł się wystarczająco blisko, aby rozróżnić szczegóły
sylwetki. Dziewczyna przetarła oczy ze zdumienia.
W stronę Aradu frunął smok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz