Andre von Equo
Andre
usiadł na łóżku i przeciągnął się. Powoli zaczął odpinać pasy skórzanego
karwasza. Ostrożnie zdjął element uzbrojenia, aby nie uszkodzić broni
zamocowanej na przedramieniu. Był to przedziwny mechanizm, którego rolą było
wysuwanie ukrytego sztyletu. Otrzymał tę broń od ojca podczas swojej pierwszej
skrytobójczej misji.
Wstał z łóżka i ostrożnie zdjął lekki, skórzany
napierśnik. Wyjrzał na ulicę przez ledwie rozsunięte zasłony. Czerń nocy przechodziła
właśnie w głęboki granat przedświtu.
Na wschodzie zaczynała się rysować
słoneczna łuna.
Jego kompan i ochroniarz, „Czarny Żołnierz” kładł się
właśnie do snu. Andre nie mógł sobie jeszcze pozwolić na tę przyjemność. Musiał
jeszcze raz prześledzić myślach wydarzenia ostatniej nocy i zastanowić się, czy
nie popełnił żadnego błędu.
Przełom jesieni i zimy był w Aradzie okresem jednej
wielkiej hulanki. Miasto prawie podwajało swoją stałą liczbę mieszkańców, co utrudniało
pracę wszelkiej maści strażników czy ochroniarzy. Po tygodniu lub dwóch już
mało kto przejmował się kwestiami bezpieczeństwa, spiesząc z jednego przyjęcia
na drugie.
Większość gości obecnych w mieście stanowiła śmietanka
towarzyska. Byli to bogaci kupcy, kapitanowie flot handlowych, rycerze,
lordowie, a także magowie. Pomimo tego, wypadki śmiertelne wpisały się na stałe
w obraz uroczystości. Ich powody były przeróżne. Począwszy od śmierci z
przejedzenia lub przepicia, co zdarzało się najczęściej, po pechowe wyniki
pojedynków. Śmierć nadchodziła także za sprawą urażonych magów, zdradzonych
żon, czy wreszcie, ataków skrytobójczych.
Nigdy natomiast, aż do dzisiaj, nie zdarzyło się, aby
śmierć poniósł król.
Andre usiadł przy stole i nalał sobie mocno
rozcieńczonego wina. Zawsze podróżował z bezpiecznym zapasem złotego
cappelskiego. Uwielbiał jego smak, kojarzył mu się z rodzinnymi włościami i
końmi kłusującymi po nasłonecznionych zboczach gór.
Gdy w dzień swoich piętnastych urodzin otrzymał
polecenie zabicia króla Ariji, Kserksesa, wiedział, że jest gotowy. Młody król
kontynuował politykę swojego ojca i nie chciał wesprzeć sojuszu państw Bonum,
pod przywództwem Cappeli z Wysokim Archipelagiem, przeciwko „Czarnemu Cesarzowi”.
Andre od urodzenia szkolił się w walce. Jego nauczycielem był niemy wojownik, „Czarny
Żołnierz”. Niegdysiejszy generał wojsk cesarskich dziś był wiernym i bardzo
cenionym sługą lorda von Equo.
Andre od pięciu lat regularnie wypełniał misje
skrytobójcze. Ojciec uczył go rozpoznawania i ważenia trucizn, posługiwania się
sztyletami i kuszami ręcznymi oraz bezszelestnego poruszania. Von Equo byli
rodem zabójców. Wiele setek lat temu za swe nieocenione zasługi dla korony
Cappeli, otrzymali rozległe ziemie i tytuł lordowski. Ich umiejętności są jedną
z tajemnic Cappeli, a oficjalnie znani są jako wielki ród hodowców koni.
Właśnie pod przykrywką zamożnego kupca lord von Equo
wysłał swojego syna do Aradu. Przez trzy miesiące Andre poznawał realia
panujące w mieście oraz zwyczaje króla Kserksesa. W międzyczasie poznał większość
przedstawicieli klasy wyższej mieszkającej w Aradzie, włączenie z prezydentem
miasta.
Kserkses chętnie brał udział we wszystkich
przyjęciach, bawił się właściwie codziennie. Po dwóch tygodniach Andre zaczynał
zauważać pewną prawidłowość. Najwięcej alkoholu pito na uroczystościach
organizowanych przez kapitanów statków. Na przyjęcie organizowane przez magów
nie przychodzili urzędnicy miejscy, włączając w to maga rezydenta. Zabawy,
gdzie gospodarzem był zamożny mężczyzna stanu wolnego, przyciągał wiele młodych
szlachcianek i córek kupców. Najczęściej dochodziło do pojedynków, kiedy
towarzystwo składało się w większości z młodych mężczyzn.
Andre dyskretnie obserwował Kserksesa. Ocenił, że
najlepszym momentem na atak będzie uroczystość organizowana przez bogatego
lorda arijskiego, Dariusza.
Dariusz był znany ze swojego umiłowania do zabawy.
Każdego w roku przyjęcie organizowane w jego posiadłości było jednym z
największych podczas zakończenia sezonu. Jednocześnie lord był bliskim krewnym
króla. W razie jego śmieci miałby dużą szansę na objęcie tronu.
Andre był tego dnia jednym z pierwszych przybyłych
gości. Wręczył gospodarzowi zwyczajowy prezent i podążył przywitać się z resztą
obecnych. „Czarny Żołnierz” udał się do kwater strażników, gdzie przez cały
czas trwania uroczystości miał przebywać z innymi ochroniarzami.
Andre przywitał się z trzema nieznajomymi kobietami, kilkoma
już obecnymi kupcami i zauważył w rogu wielkiej sali grupę siedzących osób. Gdy
zbliżał się do nich, rozpoznał żywo rozprawiającego maga rezydenta, Raleona Ragusa.
Po chwili zastanowienia uznał, że niewiele wie o czarowniku. Miał opinię
hulaki, kuglarza i bawidamka, ale jednocześnie naprawdę musiał zaimponować
członkom rady miejskiej, skoro zgodzili się uczynić go rezydentem.
Nieoficjalnie mówiło się, że włada jakimś bardzo rzadkim rodzajem magii. Andre
nie był przekonany co do prawdziwości tych opowieści.
Przywitał się z Raleonem jak ze starym znajomym, co
mag ochoczo odwzajemnił. Przedstawił go pozostałym biesiadnikom: półelfce Aras,
uzdrowicielce Cailyn oraz dwóm magicznym kowalom, Stenowi i Harmudowi.
Gdy Raleon przystępował do prezentacji ostatniego
obecnego, Andre zdumiony przerwał mu:
-Mag Elementu, prawda?
Mężczyzna poprawił zielony kapelusz i uważniej
spojrzał na swojego rozmówcę.
-Spostrzegawczy jesteś, młody człowieku. Jestem Ignam
von Ligno. Władam magią drewna.
-To przyjemność pana poznać – Andre lekko się ukłonił
– ojciec wiele o panu opowiadał.
-Naprawdę? Czyli ty musisz być…
-Andre von Equo – po usłyszeniu tego nazwiska Ignamowi
przez chwilę zaświeciły się oczy.
-Młody
lord von Equo. Ha! To nazwisko przywołuje wspomnienia.
Andre przypomniał sobie opowieści ojca z czasów
drugiej ofensywy bonumskiej. Zadaniem lorda von Equo było zamordowanie samego
„Czarnego Cesarza”. Próba zakończyła się niepowodzeniem, a skrytobójca przeżył
tylko dzięki wsparciu maga drewna. Ignam był w stanie na krótki czas uwięzić
Cesarza, co dało czas ojcu Andre na ucieczkę. Sam mag podczas krótkiej potyczki
stracił nogę, od kolana w dół.
-Ojciec wiele panu zawdzięcza. Może pan liczyć na moje
wsparcie, gdyby kiedyś zaszła konieczność. Z wrodzonej ciekawości muszę jednak
zapytać, jak pan sobie radzi od tamtego czasu?
-Dziękuję chłopcze, całkiem dobrze. Nie zapominaj, że
jestem magiem – Ignam podciągnął nogawkę spodni i pokazał zebranym drewnianą
nogę – Nie jest tak dobra, jak stara, ale nie narzekam.
Andre jeszcze chwilę pogawędził z obecnymi. Dowiedział
się, że grupa właśnie dotarła do Aradu i podróżując przez kontynent, napotkała
wiele trudności. Od zakończenia wojny z elfami nasilają się prześladowania
nieludzi. Także magowie traktowani są z dużą dozą nieufności, szczególnie w
państwach wschodniego i północnego Bonum. Grupa Ignama kilkukrotnie przepędzana
była z miejscowości położonych na szlaku, a raz nawet zostali wtrąceni do
aresztu.
Po opuszczeniu
towarzystwa Andre zastanawiał się, czy mag drewna może w jakikolwiek sposób
przeszkodzić mu w planach. Na pewno wiedział, czym Andre się zajmuje. Może
domyślić się, kto stoi za śmiercią Kserksesa. Czy doniesie na niego? Czy wręcz
przeciwnie, będzie jego cichym sojusznikiem? Andre nie chciał zdawać się na
wolę maga i postanowił upozorować wypadek.
***
Uroczystość
była ogromnym sukcesem. Wszyscy goście wybornie się bawili. Wyjątku nie
stanowił król Kserkses, który upojony winem i śpiewami dwie godziny po północy
wsiadł do powozu, którym miał wrócić do swojej rezydencji.
Andre
opuścił imprezę kilka godzin wcześniej i od tego czasu z ukrycia obserwował
dziedziniec posesji Dariusza. Widząc przygotowania do odjazdu, wysłał „Czarnego
Żołnierza” w ślad za powozem, a sam pobiegł do zaułka, w którym uprzednio
przygotował swój sprzęt. Szybko pozbył się zdobionych szat i ubrał skórzaną
zbroję. Założył ukryte ostrze, wziął ręczną kuszę i wspiął się na najbliższy
dach. Pobiegł wzdłuż spodziewanej trasy powozu, przeskakując z budynku na
budynek. Po kilku minutach ujrzał pojazd i swojego sługę podążającego w ślad za
nim. Poruszali się długą ścieżką nad brzegiem Karasu. Andre krótkim gwizdem dał
znak do działania.
Skrytobójca
wyjął ręczną kuszę i dokładnie wycelował. Od celu dzieliło go około dwudziestu
metrów. Wypuścił pocisk, który przerwał jeden z końskich lejców. Spłoszony koń
pobiegł przed siebie, a wóz niebezpiecznie się zachybotał. Woźnica nie mógł
kierować koniem i krzykiem zaalarmował króla o niebezpieczeństwie. Bellator
wbiegł przed konia i zmusił go do zbiegnięcia po wale, w stronę rzeki.
Ciągnięty wóz podskoczył na nierówności i przewrócił się na bok. Stoczył się
pod wale i wpadł do Karasu, pociągając za sobą konia.
Andre
szybko zszedł do rzeki. Woźnica zginął przygnieciony wozem. Dwóch ochroniarzy
króla utopiło się w rzece, jednak on sam wyskoczył z wozu odpowiednio wcześnie.
Stracił jedynie przytomność. Zabójca skinął na towarzysza. Podnieśli króla i
zanieśli do wody. Upewnili się, że Kserskes zakończył żywot i poczęli zacierać
ślady zbrodni. Andre zebrał wystrzelony bełt, a Bellator zatuszował swoje ślady
na drodze.
***
Obudzili
się po południu. Pod drzwiami wejściowymi do domu Andre znalazł liścik: „Musimy
się spotkać. Pod Flądrą. IvL”. Zabójca przeklął głośno. Widocznie nie był
wystarczająco ostrożny. A może przy słabym świetle księżyca nie usunęli
wszystkich śladów. W każdym razie nie mieli wyboru, musieli udać się na
spotkanie z magiem.
Andre
założył pod wyjściowe szaty skórzaną zbroję. Bellator uzbroił się w dwie
katany, długi nóż i ogromny dwuręczny miecz. Miecz ten, Jastrząb, był
największym skarbem „Czarnego Żołnierza”. Wykuty przez legendarnego magicznego
kowala nigdy się nie tępił i nie mógł złamać. A, co najważniejsze, zaklęcia
wzmacniające ostrze pozwalały zranić Maga Elementu.
Do
obskurnej karczmy „Pod Flądrą” dotarli, gdy słońce miało się ku zachodowi. Była
to jedna z wielu tanich rybiarni nad brzegiem morza. Przed drzwiami czekał na
nich mag drewna.
-Niezła
robota młody von Equo. Jestem pewien, że nikt się nie zorientuje.
Andre
pozostawał nieufny.
-Czego
chcesz magu?
-Co
tak chłodno? Myślisz pewnie, że będę Cię szantażował? Nic z tych rzeczy. Co
prawda, jest jedna sprawa, z którą mógłbyś mi pomóc…
Wtem,
wszyscy trzej jak jeden mąż odwrócili się w stronę morza. Usłyszeli donośny ryk
i spojrzeli w niebo.
-Sssmok.
Ale to niemożliwe – Ignam momentalnie pobladł.
-Bellatorze,
szybko – Andre chwycił kompana i pobiegli wzdłuż plaży. Zabójca obrócił się
przez ramię i zobaczył bestię ziejącą ogniem. Mag drewna zdążył skryć się pod
stworzoną naprędce osłoną, która błyskawicznie spłonęła.
-Oho!
Ale będzie zabawa – do uszu Andre doszły słowa wypowiedziane przez młodego
rycerza, który biegł w kierunku przeciwnym niż uciekający tłum. Zmierzał do
smoka. Zabójca nie zaprzątał sobie więcej głowy szaleńcem. Chociaż przez chwilę
mu się zdawało, że jego miecz płonął żywym ogniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz