poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Rozdział VI


Andre von Equo



Andre usiadł na łóżku i przeciągnął się. Powoli zaczął odpinać pasy skórzanego karwasza. Ostrożnie zdjął element uzbrojenia, aby nie uszkodzić broni zamocowanej na przedramieniu. Był to przedziwny mechanizm, którego rolą było wysuwanie ukrytego sztyletu. Otrzymał tę broń od ojca podczas swojej pierwszej skrytobójczej misji.
           Wstał z łóżka i ostrożnie zdjął lekki, skórzany napierśnik. Wyjrzał na ulicę przez ledwie rozsunięte zasłony. Czerń nocy przechodziła właśnie w głęboki granat przedświtu. 
           Na wschodzie zaczynała się rysować słoneczna łuna.
Jego kompan i ochroniarz, „Czarny Żołnierz” kładł się właśnie do snu. Andre nie mógł sobie jeszcze pozwolić na tę przyjemność. Musiał jeszcze raz prześledzić myślach wydarzenia ostatniej nocy i zastanowić się, czy nie popełnił żadnego błędu.
           Przełom jesieni i zimy był w Aradzie okresem jednej wielkiej hulanki. Miasto prawie podwajało swoją stałą liczbę mieszkańców, co utrudniało pracę wszelkiej maści strażników czy ochroniarzy. Po tygodniu lub dwóch już mało kto przejmował się kwestiami bezpieczeństwa, spiesząc z jednego przyjęcia na drugie.
           Większość gości obecnych w mieście stanowiła śmietanka towarzyska. Byli to bogaci kupcy, kapitanowie flot handlowych, rycerze, lordowie, a także magowie. Pomimo tego, wypadki śmiertelne wpisały się na stałe w obraz uroczystości. Ich powody były przeróżne. Począwszy od śmierci z przejedzenia lub przepicia, co zdarzało się najczęściej, po pechowe wyniki pojedynków. Śmierć nadchodziła także za sprawą urażonych magów, zdradzonych żon, czy wreszcie, ataków skrytobójczych.
           Nigdy natomiast, aż do dzisiaj, nie zdarzyło się, aby śmierć poniósł król.
           Andre usiadł przy stole i nalał sobie mocno rozcieńczonego wina. Zawsze podróżował z bezpiecznym zapasem złotego cappelskiego. Uwielbiał jego smak, kojarzył mu się z rodzinnymi włościami i końmi kłusującymi po nasłonecznionych zboczach gór.
           Gdy w dzień swoich piętnastych urodzin otrzymał polecenie zabicia króla Ariji, Kserksesa, wiedział, że jest gotowy. Młody król kontynuował politykę swojego ojca i nie chciał wesprzeć sojuszu państw Bonum, pod przywództwem Cappeli z Wysokim Archipelagiem, przeciwko „Czarnemu Cesarzowi”. Andre od urodzenia szkolił się w walce. Jego nauczycielem był niemy wojownik, „Czarny Żołnierz”. Niegdysiejszy generał wojsk cesarskich dziś był wiernym i bardzo cenionym sługą lorda von Equo.
           Andre od pięciu lat regularnie wypełniał misje skrytobójcze. Ojciec uczył go rozpoznawania i ważenia trucizn, posługiwania się sztyletami i kuszami ręcznymi oraz bezszelestnego poruszania. Von Equo byli rodem zabójców. Wiele setek lat temu za swe nieocenione zasługi dla korony Cappeli, otrzymali rozległe ziemie i tytuł lordowski. Ich umiejętności są jedną z tajemnic Cappeli, a oficjalnie znani są jako wielki ród hodowców koni.
           Właśnie pod przykrywką zamożnego kupca lord von Equo wysłał swojego syna do Aradu. Przez trzy miesiące Andre poznawał realia panujące w mieście oraz zwyczaje króla Kserksesa. W międzyczasie poznał większość przedstawicieli klasy wyższej mieszkającej w Aradzie, włączenie z prezydentem miasta.
           Kserkses chętnie brał udział we wszystkich przyjęciach, bawił się właściwie codziennie. Po dwóch tygodniach Andre zaczynał zauważać pewną prawidłowość. Najwięcej alkoholu pito na uroczystościach organizowanych przez kapitanów statków. Na przyjęcie organizowane przez magów nie przychodzili urzędnicy miejscy, włączając w to maga rezydenta. Zabawy, gdzie gospodarzem był zamożny mężczyzna stanu wolnego, przyciągał wiele młodych szlachcianek i córek kupców. Najczęściej dochodziło do pojedynków, kiedy towarzystwo składało się w większości z młodych mężczyzn.
           Andre dyskretnie obserwował Kserksesa. Ocenił, że najlepszym momentem na atak będzie uroczystość organizowana przez bogatego lorda arijskiego, Dariusza.
           Dariusz był znany ze swojego umiłowania do zabawy. Każdego w roku przyjęcie organizowane w jego posiadłości było jednym z największych podczas zakończenia sezonu. Jednocześnie lord był bliskim krewnym króla. W razie jego śmieci miałby dużą szansę na objęcie tronu. 
           Andre był tego dnia jednym z pierwszych przybyłych gości. Wręczył gospodarzowi zwyczajowy prezent i podążył przywitać się z resztą obecnych. „Czarny Żołnierz” udał się do kwater strażników, gdzie przez cały czas trwania uroczystości miał przebywać z innymi ochroniarzami.
           Andre przywitał się z trzema nieznajomymi kobietami, kilkoma już obecnymi kupcami i zauważył w rogu wielkiej sali grupę siedzących osób. Gdy zbliżał się do nich, rozpoznał żywo rozprawiającego maga rezydenta, Raleona Ragusa. Po chwili zastanowienia uznał, że niewiele wie o czarowniku. Miał opinię hulaki, kuglarza i bawidamka, ale jednocześnie naprawdę musiał zaimponować członkom rady miejskiej, skoro zgodzili się uczynić go rezydentem. Nieoficjalnie mówiło się, że włada jakimś bardzo rzadkim rodzajem magii. Andre nie był przekonany co do prawdziwości tych opowieści.
           Przywitał się z Raleonem jak ze starym znajomym, co mag ochoczo odwzajemnił. Przedstawił go pozostałym biesiadnikom: półelfce Aras, uzdrowicielce Cailyn oraz dwóm magicznym kowalom, Stenowi i Harmudowi.
           Gdy Raleon przystępował do prezentacji ostatniego obecnego, Andre zdumiony przerwał mu:
           -Mag Elementu, prawda?
           Mężczyzna poprawił zielony kapelusz i uważniej spojrzał na swojego rozmówcę.
           -Spostrzegawczy jesteś, młody człowieku. Jestem Ignam von Ligno. Władam magią drewna.
           -To przyjemność pana poznać – Andre lekko się ukłonił – ojciec wiele o panu opowiadał.
           -Naprawdę? Czyli ty musisz być…
           -Andre von Equo – po usłyszeniu tego nazwiska Ignamowi przez chwilę zaświeciły się oczy.
           -Młody lord von Equo. Ha! To nazwisko przywołuje wspomnienia. 
           Andre przypomniał sobie opowieści ojca z czasów drugiej ofensywy bonumskiej. Zadaniem lorda von Equo było zamordowanie samego „Czarnego Cesarza”. Próba zakończyła się niepowodzeniem, a skrytobójca przeżył tylko dzięki wsparciu maga drewna. Ignam był w stanie na krótki czas uwięzić Cesarza, co dało czas ojcu Andre na ucieczkę. Sam mag podczas krótkiej potyczki stracił nogę, od kolana w dół.
-Ojciec wiele panu zawdzięcza. Może pan liczyć na moje wsparcie, gdyby kiedyś zaszła konieczność. Z wrodzonej ciekawości muszę jednak zapytać, jak pan sobie radzi od tamtego czasu?
-Dziękuję chłopcze, całkiem dobrze. Nie zapominaj, że jestem magiem – Ignam podciągnął nogawkę spodni i pokazał zebranym drewnianą nogę – Nie jest tak dobra, jak stara, ale nie narzekam.
Andre jeszcze chwilę pogawędził z obecnymi. Dowiedział się, że grupa właśnie dotarła do Aradu i podróżując przez kontynent, napotkała wiele trudności. Od zakończenia wojny z elfami nasilają się prześladowania nieludzi. Także magowie traktowani są z dużą dozą nieufności, szczególnie w państwach wschodniego i północnego Bonum. Grupa Ignama kilkukrotnie przepędzana była z miejscowości położonych na szlaku, a raz nawet zostali wtrąceni do aresztu.
 Po opuszczeniu towarzystwa Andre zastanawiał się, czy mag drewna może w jakikolwiek sposób przeszkodzić mu w planach. Na pewno wiedział, czym Andre się zajmuje. Może domyślić się, kto stoi za śmiercią Kserksesa. Czy doniesie na niego? Czy wręcz przeciwnie, będzie jego cichym sojusznikiem? Andre nie chciał zdawać się na wolę maga i postanowił upozorować wypadek.

***

            Uroczystość była ogromnym sukcesem. Wszyscy goście wybornie się bawili. Wyjątku nie stanowił król Kserkses, który upojony winem i śpiewami dwie godziny po północy wsiadł do powozu, którym miał wrócić do swojej rezydencji.
            Andre opuścił imprezę kilka godzin wcześniej i od tego czasu z ukrycia obserwował dziedziniec posesji Dariusza. Widząc przygotowania do odjazdu, wysłał „Czarnego Żołnierza” w ślad za powozem, a sam pobiegł do zaułka, w którym uprzednio przygotował swój sprzęt. Szybko pozbył się zdobionych szat i ubrał skórzaną zbroję. Założył ukryte ostrze, wziął ręczną kuszę i wspiął się na najbliższy dach. Pobiegł wzdłuż spodziewanej trasy powozu, przeskakując z budynku na budynek. Po kilku minutach ujrzał pojazd i swojego sługę podążającego w ślad za nim. Poruszali się długą ścieżką nad brzegiem Karasu. Andre krótkim gwizdem dał znak do działania.
            Skrytobójca wyjął ręczną kuszę i dokładnie wycelował. Od celu dzieliło go około dwudziestu metrów. Wypuścił pocisk, który przerwał jeden z końskich lejców. Spłoszony koń pobiegł przed siebie, a wóz niebezpiecznie się zachybotał. Woźnica nie mógł kierować koniem i krzykiem zaalarmował króla o niebezpieczeństwie. Bellator wbiegł przed konia i zmusił go do zbiegnięcia po wale, w stronę rzeki. Ciągnięty wóz podskoczył na nierówności i przewrócił się na bok. Stoczył się pod wale i wpadł do Karasu, pociągając za sobą konia.
            Andre szybko zszedł do rzeki. Woźnica zginął przygnieciony wozem. Dwóch ochroniarzy króla utopiło się w rzece, jednak on sam wyskoczył z wozu odpowiednio wcześnie. Stracił jedynie przytomność. Zabójca skinął na towarzysza. Podnieśli króla i zanieśli do wody. Upewnili się, że Kserskes zakończył żywot i poczęli zacierać ślady zbrodni. Andre zebrał wystrzelony bełt, a Bellator zatuszował swoje ślady na drodze.
           
***

            Obudzili się po południu. Pod drzwiami wejściowymi do domu Andre znalazł liścik: „Musimy się spotkać. Pod Flądrą. IvL”. Zabójca przeklął głośno. Widocznie nie był wystarczająco ostrożny. A może przy słabym świetle księżyca nie usunęli wszystkich śladów. W każdym razie nie mieli wyboru, musieli udać się na spotkanie z magiem.
            Andre założył pod wyjściowe szaty skórzaną zbroję. Bellator uzbroił się w dwie katany, długi nóż i ogromny dwuręczny miecz. Miecz ten, Jastrząb, był największym skarbem „Czarnego Żołnierza”. Wykuty przez legendarnego magicznego kowala nigdy się nie tępił i nie mógł złamać. A, co najważniejsze, zaklęcia wzmacniające ostrze pozwalały zranić Maga Elementu.
            Do obskurnej karczmy „Pod Flądrą” dotarli, gdy słońce miało się ku zachodowi. Była to jedna z wielu tanich rybiarni nad brzegiem morza. Przed drzwiami czekał na nich mag drewna.
            -Niezła robota młody von Equo. Jestem pewien, że nikt się nie zorientuje.
            Andre pozostawał nieufny.
            -Czego chcesz magu?
            -Co tak chłodno? Myślisz pewnie, że będę Cię szantażował? Nic z tych rzeczy. Co prawda, jest jedna sprawa, z którą mógłbyś mi pomóc…
            Wtem, wszyscy trzej jak jeden mąż odwrócili się w stronę morza. Usłyszeli donośny ryk i spojrzeli w niebo.
            -Sssmok. Ale to niemożliwe – Ignam momentalnie pobladł.
            -Bellatorze, szybko – Andre chwycił kompana i pobiegli wzdłuż plaży. Zabójca obrócił się przez ramię i zobaczył bestię ziejącą ogniem. Mag drewna zdążył skryć się pod stworzoną naprędce osłoną, która błyskawicznie spłonęła.
            -Oho! Ale będzie zabawa – do uszu Andre doszły słowa wypowiedziane przez młodego rycerza, który biegł w kierunku przeciwnym niż uciekający tłum. Zmierzał do smoka. Zabójca nie zaprzątał sobie więcej głowy szaleńcem. Chociaż przez chwilę mu się zdawało, że jego miecz płonął żywym ogniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz